3 kwietnia – Miłość.

Miłość jest głównym zadaniem każdego chrześcijanina. Chodzi o to, abyśmy nauczyli się kochać, bo tego też można się nauczyć. Wprawdzie nie drogą wielki dociekań, ale też nie bez wiedzy i zrozumienia pewnych elementarnych czy zasadniczych rzeczy. Aby nauczyć się kochać potrzeba nam zrozumieć pewną niezmiernie ważną rzecz o naturze miłości. Musimy wiedzieć, że miłość nadprzyrodzona, o którą nam w tej chwili chodzi to nasze uczestnictwo w miłości Boga samego, miłości niestworzonej i nieskończonej. Taką, ani inną miłość otrzymaliśmy od Boga w czasie chrztu świętego i według praw takiej miłości musimy kochać i żyć. Między miłością Boga, a słabą miłością ludzką zachodzi jednak różnica, że miłość Boża nie zależy od niczego, a w szczególności jest niezależna od dobra czy zła osoby, która w konkretnych okolicznościach naszego życia dana jest nam do miłości. Niestety nasza ludzka miłość jest słaba i kiedy każdego dnia nie zakorzenia się mocniej w miłości samego Boga, staje się od tego, czy osobę lubimy czy tez nie. Z natury kochamy ludzi, którzy są dobrzy, a szczególnie dobrzy dla nas, mili i sympatyczni. Antypatie zaś pojawiają się wobec osób, które cech tych nie posiadają. Miłość nasza więc zależy od tego, co w ludziach znajdujemy i pod wpływem tego serce nasze, albo rozszerza się, albo kurczy i zamyka. Miłość Boża jest zupełnie inna i całkowicie niezależna od tego, czy ktoś jest dobry czy zły. Bo miłość jest twórczą, dobrą i nie dlatego Bóg miłuje stworzenia, że są dobre, ale przeciwnie – one są dobre, dlatego że Bóg je miłuje. Miłość poprzedza dobro w nich, dar miłości jest pierwszy, darmo dany, nigdy niczym niezasłużonym. Bóg jest tym, który pierwszy umiłował, który ma inicjatywę, który robi pierwszy krok. Ponieważ miłość nasza jest uczestnictwem w miłości nadprzyrodzonej, w miłości jaką jest Bóg, bo to on sam chce w nas i przez nas miłować, więc nasza miłość do ludzi podlega prawu miłości niestworzonej pierwszej, twórczej, która nie czeka na dobro, by kochać, ale kochając wprowadza to dobro do świata i naszego życia. Tej miłości nauczył Jezus Chrystus, jedyny Pośrednik między nami, a Bogiem, uzdolnił nas, abyśmy dorastali do Jego wzoru: „Miłujcie waszych nieprzyjaciół i módlcie się za tych, którzy was prześladują; tak będziecie synami Ojca waszego, który jest w niebie; ponieważ On sprawia, że słońce Jego wschodzi nad złymi i nad dobrymi, i On zsyła deszcz na sprawiedliwych i niesprawiedliwych. Jeśli bowiem miłujecie tych, którzy was miłują, cóż za nagrodę mieć będziecie? Czyż i celnicy tego nie czynią? I jeśli pozdrawiacie tylko swych braci, cóż szczególnego czynicie? Czyż i poganie tego nie czynią? Bądźcie więc wy doskonali, jak doskonały jest Ojciec wasz niebieski”. (Mt 5,44-48)

Miłość nadprzyrodzona, która stała się naszym udziałem w sakramencie chrztu, rządzi się zupełnie innymi prawami, niż miłość naturalna, bo jest to miłość Ojca naszego który jest w niebie. Jeśli więc jesteśmy dziećmi Ojca, musimy miłość tak jak On. W prawdziwej miłości chrześcijańskiej jest zawsze zwycięstwo nad złem świata, który nas zewsząd otacza i jest w nas samych z powodu skutków grzechu pierworodnego. Ta nadprzyrodzona miłość ma postawę „zdobywczą” wobec przeszkód na jakie natrafia, nie cofa się, nie zraża, nie rezygnuje, nie kurczy się, nie zamyka. Bo miłość nasza natrafia na zło w ludziach, w świecie, rodzinach i naszej wspólnocie. Jeżeli jednak będzie zależna od naszego upodobania, jeśli w złu innych będziemy widzieć motyw zwalniający nas od kochania lub dozwalający kochać mniej, to już przegraliśmy, ponieśliśmy klęskę jako uczniowie Pana. A prawdziwa miłość nie będzie swoich własnych braków uzasadniać złem, ale stanie się wręcz przeciwnie. To, co jest słabością, nędzą, grzechem, będzie dla niej powodem, żeby kochać więcej, żeby dawać z siebie więcej. Prawdziwą miłość zło mobilizuje, a nie odstrasza i umniejsza. Ona widzi, że trzeba więcej dać i daje. I wówczas realizuje się w człowieku miłującym to prawdziwy podobieństwo do miłości niestworzonej i twórczej, jaką jest Bóg. W otoczeniu takiego męża miłości ludzie stają się lepsi. Stają się lepsi, bo ich umiłował, a nie umiłował ich dlatego, że byli dobrzy.

Trzeba przyznać że w naszych rodzinach i wspólnotach kościelnych jest wiele pobożnych deklaracji o miłości. A gdy przychodzi próba i konfrontacja ze złem, nie pozostaje wiele z owych pragnień. Dlatego miarą postępu byłby fakt, że jako chrześcijanie mniej mamy na ustach górnolotnych słów o miłości typu „miłość heroiczna”, „całopalna ofiara”, „miłość Chrystusowa” (choć nie stronią od mówienia o niej), a lepiej i rzetelniej, kochamy, nie zrażając się trudnościami oraz przykrościami. „Wielkie wody nie zdołają ugasić miłości” (Pnp 8,7). „Któż może nas odłączyć od miłości Chrystusowej? Utrapienie, ucisk czy prześladowanie, niebezpieczeństwo czy miecz? Ale we wszystkim tym odnosimy zwycięstwo dzięki Chrystusowi, który nas umiłował” (Rz,35n). Niestety jakże często, gdy ktoś nam sprawi drobną przykrość lub ktoś krzywo popatrzy – tak przynajmniej nam się zdaje – efekt jest natychmiastowy: marsowa mina, naburmuszona, pojawiają się wyrazy obrażania się, już nie rozmawiamy. Nie dajmy się zwyciężyć złu, ale zło dobrem zwyciężajmy, bo wewnętrznym pragnieniem miłości jest zwyciężać, przedzierać się przez zło, miłować wbrew i na przekór zła.

Miłość ma w sobie wysiłek – nie wiedzą o tym jeszcze narzeczeni patrząc na siebie przez różowe okulary. Nie pojawia się automatycznie, z naszego usposobienia, ale jako dar łaski i efekt wolności człowieka wymaga współpracy, przełamywania siebie i wychodzenia poza egoistyczne granice. Bez takiego rozumienia kochać nie nauczymy się, nie nauczymy się zwyciężać zła mocą tego nadmiaru dobra, które dał nam Ojciec Niebieski w Chrystusie. Skoro naprawdę staliśmy się dziećmi Bożymi, otrzymaliśmy taką dyspozycję miłości, którą powinniśmy zrealizować w naszym postępowaniu. Jedną z najważniejszych cech prawdziwego ucznia Pana jest nie zrażanie się niczym, a przede wszystkim niezależnie się do ludzi z powodu ich niewdzięczności i sposobu przyjmowania go. Uczeń Pana odbiera ciosy, ale stosunek jego do ludzi się przez to nie zmienia. Tak postępował Chrystus: „Podałem grzbiet mój bijącym i policzki moje rwącym Mi brodę” (Iz 50,6). Pośród tego wszystkiego Chrystus zachował niezmienną postawę miłości i daru. Jego odpowiedzią na bezmiar grzechu i niewdzięczności nie było sądzenie, krytykowanie i rozżalanie. Chrystus nie ustanowił trybunału, nie zasiadł na nim, by sądzić. Jego odpowiedzią na zło i krzywdę doznaną od ludzi, było to, że dał się za nich przybić do krzyża i umarł. Jego serce zostało przebite po śmierci, by pozostało otwarte i wylewające z siebie zdrój krwi i wody ku czyszczeniu serc ludzkich.

Więc jedną z najistotniejszych cech miłość jest to, że ona jest nieodwołalnie dana i dlatego nie cofa się i nie zraża. Ten dar, czyli możliwość i sprawność do takiej miłości ofiarował nam Bóg Ojciec przez swojego Syna. Chodzi więc o to, by taka postawa zaangażowania miłości była nie tylko w stosunku do Boga, ale i bliźniego, „abyśmy byli [prawdziwie] synami Ojca”. Jest rzeczą bardzo doniosłą tak kształtować myślenie chrześcijan. By zło nie kurczyło ani nie zamykało, ale by zobaczywszy pewne braki w rodzinie, w parafii, w społecznościach, w Kościele, jakby automatycznie – kierowało się ku pytaniom i działaniu, co należy robić, co należy z siebie dać, jak trzeba się modlić, na jakie ofiary zdobyć, aby pomóc, aby uleczyć zło, uczestnicząc w miłości Chrystusowej. Przy takiej twórczej podstawie zniknie narzekanie, rozżalanie się, wchodzenie tu i tam, by się wypłakać, krytykować, co oczywiście niczego nie zbuduje. Bieda bliźniego winna być dla nas bodźcem, aby wydawać siebie na ofiarę za innych i „dopełniać braku udręk Chrystusowych”. Przy takim nastawieniu niknie krytyka. „Poznaliśmy miłość, że On oddał za nas życie swoje. My winniśmy oddać życie za braci” (1 J 3,16). A ponieważ jeszcze tego nie spełniliśmy, więc powinniśmy mieć świadomość niewypłaconego długu. Ta świadomość jest dopiero zrozumieniem prawdy. Jest to postawa budująca Ciało Chrystusa jakim jest Kościół. Wówczas zło i słabości naszych bliźnich nie będą szkodzić, ale – według woli Bożej „miłującym wszystko się ku dobremu będzie obracać” (Rz 8,28) ku pomnożeniu i umocnieniu miłości.

Z tego wynika obowiązek przebaczania. Otrzymanie bowiem przebaczenia grzechów, według Jezusa, związane jest z przebaczeniem bliźnim. Bywają w tej materii w naszym życiu poważne braki. Często słyszymy od chrześcijan zapewnienie” „ja się wcale nie gniewam, ale my ze sobą nie rozmawiamy”. Uważają ci niedoświadczeni uczniowie Pana, że są w porządku. Ale przecież Bóg tak z nami nie postępuje. Nie mówi przebaczam ci, ale z Tobą nie chcę mieć nic do czynienia. Nie o takie przebaczenie Chrystusowi chodzi, gdy mówi: „Podobnie uczyni wam Ojciec niebieski, jeśli każdy z was nie przebaczy z serca swemu bratu” (Mt 18,35). Zdarzają się wśród ludzi urazy trwałe albo przebaczenie zupełnie niepodobne do przebaczenia Bożego. Owszem chrześcijanie przebaczają, ale jeśli po jakimś czasie znowu powstaje zadrażnienie. To sprawia, że wywleka się znowu dawno już wydawałoby się, przebaczone sprawy. „ty zawsze taki jesteś taki/taka”, „już wtedy tak było”. I znów odżywają dawne urazy i wyciąga się całą litanię zarzutów. A jak Bóg przebacza? „Jak odległy jest wschód od zachodu, tak daleko odsuwa od as nasze występki (Ps 103,12). Wiemy, że Bóg inaczej traktuje dobro niż zło. Do grzechów przebaczonych nigdy już nie powraca, chociażby człowiek po przebaczeniu powrócił do swego dawnego, grzesznego życia. Natomiast uczynki dobre, jakby przysypane przez grubą warstwą następujących po sobie ciężkich grzechów, odżywają, skoro tylko człowiek do Boga nawróci się. Bóg zapomina wszystkie niewdzięczności, wszystkie zniewagi, jakich od człowieka doznał, a przypomina sobie dawne, nawet najdrobniejsze jego dobre uczynki, które ongiś spełnił w stanie łaski. Podobnie i my powinniśmy postępować. Trzeba likwidować zło radykalnie, całkowicie, a skoro raz w Chrystusie wyrównaliśmy nasze wzajemne uczynki względem bliźnich, nie ma powrotu do tego, co było, aby Ojciec Niebieski przebaczył nam nasze winy. Zresztą nieporozumienia nasze nigdy nie powinny iść głęboko. W więzach krwi jest coś bardzo mocnego. Nieraz zdarza się w rodzinie (poza niechlubnymi wyjątkami), że bracia między sobą porządnie się tłuką. Pokłócą się, ale zaraz potem wracają do jedności, bo czują, że jest jakaś głębsza więź między nimi. Na płaszczyźnie nadprzyrodzonej tym bardziej tak być powinno, aby nieporozumienia nasze nie szły głęboko, abyśmy zawsze w duszy mieli świadomość, że jest coś o wiele głębszego i o wiele bardziej istotnego, co nas łączy.

Zdawać by się mogło, że kochać dobro i ludzi dobrych potrafi każdy. A jednak doświadczenie mówi, że jest inaczej. Dobro w bliźnim, a zwłaszcza, jeśli jest to pewna wyraźna wyższość bliźniego, nie wywołuje w naszym sercu ducha miłości. Właśnie dobro w bliźnim najgłębiej odsłania rany naszego biednego. grzesznego serca. Są pewne głębokie, bardzo ciemne, poruszenia serca, które wzbudzają zawiść wobec miłości i dobra u bliźniego. Te ciemne zakamarki naszego serca, pozostałość po grzechu pierworodnym, wywołują opór nie w kontakcie ze złem, ale przeciwnie w kontakcie z dobrem w bliźnim, a zwłaszcza z wielkim dobrem u bliźnich wyraźnie nas przewyższającym. Ukochać wyższość bliźniego to niezawodny znak duszy bardzo dzielnej w miłości. „Jeśli miłujesz jedność, to ktokolwiek coś w tej jedności, dla ciebie posiada… Odrzuć zawiść, a twoje jest wszystko, co ja mam. Odrzuć zawiść, a moje jest wszystko, co ty masz.” Człowiek chciałby mieć wszystko w sobie, a w Chrystusie musi nauczyć się być bogaty w innych. Wówczas dopiero będzie prawdziwie bogatym. Zawiść jest szatańską trucizną naszego życia zaszczepiona u naszych prarodziców przez węża. Zawiść jest tak bardzo zła, bo ona przemawia ustami niezadowolonych robotników winnicy (Mt 20,1-16). Powodem ich niezadowolenia jest nie to, że oni sami za mało dostali – gdyż otrzymali należności. Ich boli, że bliźni dostał tyle samo. Nie chodzi im o powiększenie swego stanu posiadania (to byłoby jeszcze ludzkie), ale obniżenie stanu posiadania bliźniego. Nie chodzi o to, by im było lepiej, ale o to, by bliźniemu było gorzej, a to już jest szatańskie. Słowa gospodarza winnicy demaskują zawiść w swej najgłębszej istocie – nienawiści dobra. „Czy na to złym okiem patrzysz, że jestem dobry?” Zawiść spowodowała upadek człowieka.  Trzeba więc zwalczyć w sobie wszelkie poruszenia zawiści. W tym bardzo pomaga zrozumienie i przeżywanie Tajemnice Kościoła. Należysz do Kościoła, On Cię uzupełnia. Nie możesz wszystkiego sam posiadać. Ale Kościół ma wszystko i Bóg daje Tobie ze względu na Kościół, do którego w ramach darmowej łaski zostałeś włączony.