SEZON 1. ODCINEK 5.
20 kwietnia
MODLITWA USTNA CZY MODLITWA MYŚLNA? WSPÓLNOTOWA CZY INDYWIDUALNA?
Dla starożytnych modlitwa ustna była pokarmem dla modlitwy wewnętrznej lub ją po prostu wyrażała. Wydaje się to naturalne i logiczne, bo z „obfitości serca mówią usta”. Wszelkie zaś formy modlitwy uzupełniały się, rozświetlały się, jedna w drugą przechodząc, a wszystko w tym celu, aby ukierunkować człowieka, jego rozum, wolę i uczucia, na Boga oraz w wierze, nadziei i miłości zjednoczyć się z Nim. Znakiem tego zjednoczenia było codzienne życie dostosowane do wymogów Słowa Bożego, Ewangelii i Bożych Przykazań. Te proste zasady zgrabnie ujął św. Benedykt z Nursji w słowach: „ora et labora” („módl się i pracuj”). Modlitwa więc nie była celem, ale środkiem do tego, aby żyć jak dziecko Boże.
W trakcie rozwoju chrześcijaństwa zaczęło się nieco zmieniać podejście do modlitwy. Najpierw stała się ona Oficjum Divinum (Służbą Bożą), czyli szeroko pojętą modlitwą liturgiczną. Dla ubogacenia przeżycia, liturgia w świątyni stawała się coraz bardziej skomplikowana i przeładowana. Kiedy zmienił się język liturgiczny – większość nie znała oficjalnego języka kościelnego czyli łaciny, Msze św., nabożeństwa oraz Pismo Święte przestały być zrozumiałe dla większości chrześcijan. Pojawiły się modlitwy prywatne, pieśni, ludowe parafrazy tekstów biblijnych, różańce, koronki, obrazy, freski. To doprowadziło do traktowania modlitwy ustnej (szczególnie liturgicznej), odrębnie od modlitwy myślnej (osobistej), nawet przeciwstawnych sobie. Dalekie reperkusje tego procesu widać także w naszej pobożności. Nie umiemy, może nikt nam nie zwracał na to uwagi, modlić się wspólnie. Nawet Msza św. po reformie jest na wskroś wspólnotową modlitwą, ale nie mamy w tym głębszej świadomości praktycznej. Przychodzimy do kościoła we własnej sprawie i sprawach osób najbliższych. A parafia, społeczność, z której się wywodzimy? O tym już zdajemy się nie pamiętać. Nie ma w nas wielkiego zaangażowania we wspólne odpowiedzi czy śpiewanie pieśni na Eucharystii. Dobitnie widać to w czasie komunii św. Każdy przyjmuje Ciało Pańskie – z namaszczeniem, z zamkniętymi ustami, idziemy w procesji. Chcemy się szybko przemknąć i złapać Pana Jezusa Eucharystycznego, aby szybko powrócić do swego kącika i Go adorować! Nie śpiewamy razem pieśni, bo w swym egoistycznym spojrzeniu nie pamiętamy, że wspólnota jest znakiem Chrystusa. Może nawet denerwujemy się, gdy ktoś nam przeszkadza, a my – chcemy być tylko z Nim, z Chrystusem. Zapominamy lub nie wiemy, że Kościół – Wspólnota jest Ciałem Chrystusa, a wspólne spożywanie Eucharystii to jest odpowiedni moment, aby zjednoczyć się z braćmi i siostrami przez wspólny śpiew.
Modlitwa liturgiczna, wspólna, ustna, stała się tylko formalnością i nie tylko nie integrowała się z naszą osobistą modlitwą, ale nawet żadna z nich nie wpływała na nasze życie codzienne. Efekty są znów widoczne w naszym życiu. Choć gorliwie odmawiamy różańce, litanie, koronki – najlepiej sami; chodzimy na formalne wspólne nabożeństwa, ale to wszystko nie integruje naszego życia wokół Chrystusa. W najlepszym wypadku: teraz się modlę – jestem z Panem, ale za chwilę przestanę i … już nie będę z Panem? Mogę wreszcie zachowywać się normalnie. To znaczy jak? Grzesznie? Stajemy się zatem poszatkowani i modlitwy, osobiste i wspólnotowe; ustne oraz myślne stają się mozaiką praktyk, które zamiast prowadzić nas do prostoty i skupienia na Chrystusie we wszystkim, co robimy, stają się jedynie „konieczne”, aby oddać chwałę Bogu. A przecież modlitwa, jakakolwiek, powinna zasilać nasze życie duchowe, aby to przekładało się ono na nasze codzienne obowiązki.
Trzeba więc to wszystko ukierunkować. Najpierw uświadomić sobie, że wszystkie praktyki, łącznie z sakramentami mają być oczyszczone i umocnione przez codzienną lekturę Słowa Bożego. Każda forma praktyki pobożnej powinna świadomie rozpoczynać się od Biblii!
Druga ważna rzecz! Świadomość faktu, że przez chrzest staliśmy się dziećmi Bożymi i zostaliśmy włączeni do Ciała Chrystusa, jakim jest Kościół. Zatem, nawet modląc się sami, odwołujemy się do Chrystusa w imieniu całego Kościoła i wspólnoty – tej, w której przyszło mi żyć, parafii i diecezji. Winniśmy modlić się w zjednoczeniu z wszystkimi. Wtedy mniej ważne stają się osobiste problemy (tak, jakby Bóg ich nie znał!), wtedy – napełnieni Słowem Bożym (warto uczyć się na pamięć pięknych tekstów biblijnych) wychwalamy Pana, za to, co czyni dla swojego Kościoła. I to ze względu na ten Kościół, Ojciec posyła nam Syna. I to ze względu na ten Kościół, Ojciec w Synu ofiarował nam wszystko, co jest nam potrzebne.