6 kwietnia 2020 r.
Krzyż w życiu chrześcijanina cz. III
W I i II części konferencji (3. i 4. kwietnia) o znaczeniu krzyża Chrystusowego odwołaliśmy się do historii oraz słów Pisma Świętego. Dziś czas na wnioski praktyczne dla naszego życia, bo życie uczniów Jezusa Chrystusa naznaczone jest krzyżem. Związek życia ucznia Jezusa, tj. chrześcijanina, z krzyżem tradycja biblijna wyraża w trzech bardzo ekspresywnych obrazach: 1. „Nieść (dźwigać) krzyż i iść za Jezusem”; 2. „Być przybitym z Chrystusem do krzyża”; 3. „Chlubić się krzyżem”.
1. „Nieść (dźwigać) krzyż”.
Jeżeli według Bożych planów przez krzyż dokonało się zbawienie człowieka, to człowiek winien upodobnić swoje życie do życia ukrzyżowanego Chrystusa, aby krzyż nienawidzony przez świat (Flp 3,18), stał się tajemniczą drogą wybraną przez Boga dla dopełnienia zbawienia. Stąd też być chrześcijaninem oznacza naśladować Chrystusa i nieść swój krzyż za Nim (Mt 16, 24-25). Wtedy Jezus rzekł do swoich uczniów: „Jeśli kto chce iść za Mną, niech się zaprze samego siebie, niech co dnia bierze krzyż swój i niech Mnie naśladuje” (por. Mk 8,24-35; Łk 9,23).
Co to znaczy wziąć krzyż i naśladować Jezusa? „Nieść krzyż” w czasach Jezusa była to straszna i przerażająca rzeczywistość. Krzyż był znakiem haniebnej śmierci. W takim kontekście historycznym słowa Chrystusa brzmiały bardzo poważnie. Wziąć swój krzyż i iść za Jezusem (czyli być Jego uczniem) oznacza, że trzeba za Nim i dla Niego iść wszędzie, nawet na bolesną i haniebną śmierć. Prawdziwy uczeń Jezusa musi się zaprzeć samego siebie i wyciągnąć ostateczne konsekwencje z posłuszeństwa woli Bożej. Życie chrześcijańskie, życie ucznia Jezusa, to nie chwilowy entuzjazm, to nie zapał dnia i godziny, ale całkowite podporządkowanie życia Chrystusowi, to stała cierpliwość i trwały stan duszy. Trzeba iść z Nim zawsze, aż do końca. Pięknie wyraził to św. Łukasz: „Niech co dnia bierze krzyż swój i niech Mnie naśladuje” (Łk 9,23). Co dnia znaczy … zawsze.
„Nieść krzyż” oznacza również przyjąć zamierzone lub dopuszczone przez Boga wydarzenia, które sprawiają nam ból, cierpienie, upokorzenie, wystawiają nas na próbę. W takim kontekście „nieść krzyż” oznacza wniknięcie w plany i zamiary Boga, który w tych wydarzeniach widzi narzędzie naszego zbawienia; przyjąć te przeciwności jako wolę Bożą i jako środki rozwoju królestwa Bożego w nas i wokół nas. Mamy przyjąć to wszystko z miłości dla Boga i z pragnienia naśladowania Chrystusa. To oznacza przyjąć krzyż, dźwigać krzyż, widzieć w nim drogę zbawienia. Postawy uczniów Jezusa są tu często podobne do postawy apostołów, przed zmartwychwstaniem. Odwieczny problem niezrozumienia krzyża. Kaznodziejstwo musi również przygotować chrześcijan na takie sytuacje życiowe; musi nauczyć dźwigać krzyż, bo taka jest droga każdego ucznia Jezusa, czyli chrześcijanina. „Nieść krzyż” oznacza wreszcie śmierć dla świata, zerwanie dotychczasowych więzów (Mt 10,33-38), zgodę na prześladowanie, a nawet pozbawienie życia (Mt 23,24).
Wezwanie do dźwigania krzyża jest najtrudniejszym wyzwaniem życia chrześcijańskiego. Trzeba jednak pamiętać, że wypływa on konsekwentnie z przesłania zbawczego. To znaczy, że najpierw Jezus wziął krzyż, umarł na krzyżu dla naszego zbawienia, zmartwychwstał i wszedł do chwały. Obdarzył nas tak wielkimi mocami, że żyjąc „w Duchu” i wierze możemy realizować ten trudny imperatyw etosu chrześcijańskiego. O tym nie można nigdy zapomnieć przy wychowaniu chrześcijańskim. Przepowiadanie, które głosiłoby krzyż, cierpienie, bez ukazywania tego, co Bóg uczynił dla nas w Chrystusie, byłoby cierpiętnictwem; byłoby niezgodne z Ewangelią.
W takiej perspektywie „niesienie krzyża” nie jest cierpiętnictwem, lecz tylko drogą, bramą do chwały. „Krzyż stał się bramą” (Norwid). Jak bowiem krzyż Jezusa był drogą do chwały, tak również krzyż ucznia: „A kto by chciał Mi służyć, niech idzie za Mną, (…) A jeśli ktoś Mi służy, uczci go mój Ojciec” (J 12,26).
2. „Z Jezusem jestem przybity do krzyża”.
W teologii św. Pawła chrzest jest uczestnictwem w śmierci, pogrzebie i zmartwychwstaniu Chrystusa. Przez uczestnictwo w krzyżu Chrystusa umiera „stary człowiek”, tj. grzeszna natura chrześcijanina (Rz 6,6-9). Chrześcijanin przez chrzest zostaje ukrzyżowany wraz z Chrystusem, przez co umiera grzechowi i prawu, by żyć Bogu (Ga 2,19-20), by żyć życiem Boskim jako przemieniony przez Chrystusa (Ga 6,14.17). Ta rzeczywistość chrztu musi się ciągle realizować w naszym życiu. Konieczna jest współpraca człowieka polegająca na podejmowaniu ciągle na nowo wysiłku, dzięki któremu zarówno śmierć grzechowi, jak i życie dla Boga stają się w nas coraz bardziej rzeczywiste (Rz 6,12), tj. ciągle na nowo aktualizują się w naszym życiu. Dzięki temu życie chrześcijańskie ma charakter paschalny. W takim życiu zasadniczy akcent spoczywa już to na zjednoczeniu z męką, już to na wspólnocie zmartwychwstania. Nasze zjednoczenie ze śmiercią i zmartwychwstaniem Chrystusa urzeczywistniając się sakramentalnie w chrzcie, powinno się ciągle na nowo powtarzać przez wszystkie dni naszego życia. Prawdę tę wyraża Paweł przy pomocy bardzo sugestywnych formuł: „każdego dnia umieram” (1 Kor 15,31), „nosimy nieustannie w ciele naszym konanie Jezusa” (2 Kor 4,10), „z Chrystusem zostałem przybity do krzyża” (Ga 2,19). Formuły te wyrażają najgłębszy sens chrześcijańskiej ascezy, która polega na nieustannym uśmiercaniu w nas uczynków ciała (Rz 8,13), tj. grzechów i pożądliwości (Kol 3,5). To uśmiercanie pożądliwości jest konieczne, by móc żyć „według Ducha” (Ga 5,18). Nosimy w sobie konanie Chrystusa, umieramy z Chrystusem po to, żeby w ciele naszym ukazało się mocą Ducha Bożego życie Jezusa. I dla nas śmierć jest bramą do życia. Jest to tajemnica i największy paradoks życia chrześcijańskiego, które jako konieczny warunek ma śmierć.
3. „Chluba z krzyża Jezusa Chrystusa„.
Jeśli dla Chrystusa krzyż był drogą i tytułem do chwały zmartwychwstania (Łk 24,26), to samo można powiedzieć o uczniu Jezusa, wiernym swemu Mistrzowi. W życiu codziennym przezwycięża on pożądliwości, które działają w starym człowieku i czynią go niewolnikiem ciała, krzyżuje „człowieka starego” (Rz 6,6) i w ten sposób uwalnia się od grzechu, coraz bardziej jednocząc się z Chrystusem, napełniając się mądrością, która ma swe źródło w kontemplacji Jezusa Chrystusa Ukrzyżowanego (Ga 3,1), Jego wyniszczenia, pokory i heroicznego posłuszeństwa aż do śmierci (Flp 2,5-8), znosząc z cierpliwością na wzór Chrystusa niesprawiedliwe doświadczenia (1 P 2,21-24). Do takiej kontemplacji ukrzyżowanego wzywa Paweł swych Filipian w słynnym hymnie o uniżeniu Jezusa (Flp 2,5-11). Uczestnictwo w cierpieniach i krzyżu Chrystusa jest dla chrześcijanina źródłem pociechy, radości i chwały. „Cieszcie się, im bardziej jesteście uczestnikami cierpień Chrystusowych, abyście się cieszyli i radowali przy objawieniu Jego chwały (…) Jeżeli zaś cierpi jako chrześcijanin, niech się nie wstydzi, ale niech wychwala Boga w tym imieniu!” (1 P 4,13.16). Krzyż cierpienia jest dla chrześcijanina, a szczególnie dla Apostoła, racją radości i chwały, ponieważ łączy się on ze zbawczymi cierpieniami Jezusa, dla rozszerzania Kościoła: „Teraz raduję się w cierpieniach za was i ze swej strony dopełniam w moim ciele braki udręk Chrystusa dla dobra Jego ciała, którym jest Kościół” (Kol 1,24). Naśladowcy Chrystusa Ukrzyżowanego muszą jak On być ukrzyżowani! To jednak nie zraża chrześcijanina, ponieważ jako przybrany w Chrystusie syn Ojca wie, że ma prawo do dziedzictwa swego Ojca, które osiągnie wraz z Chrystusem, z którym już teraz dzieli cierpienia; „Jeżeli zaś jesteśmy dziećmi, to i dziedzicami: dziedzicami Boga a współdziedzicami Chrystusa, skoro wspólnie z Nim cierpimy to po to, by wspólnie mieć udział w chwale. Sadzę bowiem, ze cierpień teraźniejszych nie można stawiać na równi z chwałą, która ma się w nas objawić” (Rz 8,17-18). Gdzie indziej powie św. Paweł, że „niewielkie utrapienia obecnego czasu gotują bezmiar chwały przyszłego wieku” (2 Kor 4,17). A św. Augustyn, komentując te słowa, pisze: „Utrapienie ma koniec, nagroda jest bez końca”.
W świetle tych prawd chrześcijanin ma podstawy, by chlubić się z krzyża, z doświadczeń życia, z cierpień, ze słabości i prześladowań, w których objawia się potęga Boża. Ma więc pełne prawo powtarzać słowa Pawła jako swoje własne: „Najchętniej więc będę się chlubił z moich słabości, aby zamieszkała we mnie moc Chrystusa. Dlatego mam upodobanie w moich słabościach, w obelgach, w niedostatkach, w prześladowaniach, w uciskach z powodu Chrystusa. Albowiem ilekroć niedomagam, tylekroć jestem mocny” (2 Kor 12,9-10; por. Rz 5,3-5). W Liście do Galatów wypowie Paweł pełne entuzjazmu słowa: „Co do mnie, nie daj Boże, bym się miał chlubić z czego innego, jak tylko z krzyża Pana naszego Jezusa Chrystusa, dzięki któremu świat stal się ukrzyżowany dla mnie, a ja dla świata” (Ga 6,14). Jest to nowy paradoks życia chrześcijańskiego: duma z krzyża haniebnego narzędzia męki, na którym najwyższa Miłość przyjęła śmierć jako okup za ludzi. To prawdziwy paradoks życia, które rodzi się ze śmierci: „z Chrystusem zostałem przybity do krzyża. Teraz zaś już nie ja żyję, lecz żyje we mnie Chrystus” (Ga 2,19). Krzyż jest dumą chrześcijanina, ponieważ jest jedyną jego nadzieją, jego zbawieniem i jego życiem.
Jakże smutno brzmią w tym kontekście utyskiwania niedoświadczonych chrześcijan, którzy nieustannie narzekają, jak ciężko jest w czasie pandemii, jak ciężkie jest ich życie. Nieustannie, z tęsknotą wracają do wcześniejszego czasu. Chcą ten czas przywrócić i zatrzymać. Walczą, wbrew prawu, logice i darom Ducha Świętego, mądrości i rozumu, o zachowanie pobożnych praktyk z czasu przed kataklizmem. Narażając zdrowie i życie, swoje i innych na niebezpieczeństwo, gnają po całym mieście za Mszą św., nabożeństwami i spowiedzią, bo przecież tak nakazuje im sumienie, do którego przyzwyczaili się. Duchowni wymyślają i rozdają komunię świętą z samochodów, spowiadają w najdziwniejszych miejscach, tak jak znaki sakramentalne byłby magiczne. Naciągają zdrową naukę katolicką, wyciągając dawno już przebrzmiałe idee, wymyślając duchowe przyjmowanie Komunii świętej (sakrament jest znakiem widzialnym łaski, nie da się go przyjąć przez telefon czy TV), odgrzewając praktyki, które już nie przystają do dzisiejszego rozumienia Kościoła i rozwoju duchowego. Zamiast pomagać zatrzymują w rozwoju.
Zatem co na dziś pozostaje? W tęsknocie za sakramentami i obecnością w przestrzeni kościoła mamy Słowo Boże. Od samego początku Kościoła Słowo Boże jest przed sakramentem. To przez Nie Bóg daje łaskę. A dziś, Kościół mówi, że Słowo Boże nie jest tylko historią zbawienia. Jest samym Chrystusem, Zbawicielem. Codziennie, mozolnie i cierpliwie czytajmy, zapamiętując opowiadania o Chrystusie. Starajmy się zrozumieć przesłanie biblijne, które na trudne czasy, zawsze, dawało i daje siłę, moc i mądrość. Wykorzystajmy stronę internetową parafii https://jastkow.org/ tam znajdziemy komentarze biblijno – liturgiczne na każdy dzień, aby łatwiej zrozumieć i przyswoić Słowo Boże.