1 kwietnia – Początki nauczania Kościoła.
„Mały błąd popełniony na początku, staje się wielki na końcu.”
Arystoteles, 1. księga O niebie i słońcu
Dzisiaj nieco początkach nauczania Kościoła.
Jesteśmy przyzwyczajeni do tego, że istnieje Katechizm Kościoła Katolickiego, a w nim pozytywny wykład o nauce wiary, o tym wszystkim, co jest nam potrzebne, aby przyjąć od Boga zbawienie. O tym mówią nauczania soborów, papieży, informacje o tym przekazują nam biskupi i księża. Wydawać by się mogło, że wszystko jest jasne i już nie ma potrzeby szukać dziury w całym. Zdaje się też niektórym, że nauka Kościoła rozwijała się jak po sznurku, że Pan Jezus nam objawił, apostołowie przekazali wszystko należycie i że to właśnie zapisane jest w Katechizmie. Aby nie było wątpliwości powstał również Kodeks Prawa Kanonicznego, aby wyznaczać granice, których nie można przekroczyć.
To prawda, że nauka kościoła jak jawi się jako zamknięty zbiór prawd, jako monolit. Czasem niedoświadczeni duszpasterze czy katolicy publicyści ze strachem przestrzegają przed zadawaniem nierozważnych pytań, które by ten gmach wiary i wiedzy religijnej mocno naruszyły. Oczywiście jest w tym trochę prawdy. Niemądre, nieprzemyślane idee, opinie pochodzące często od ludzi z brakami wiedzy, od ludzi upartych i zarozumiałych, od ludzi, którym nie zależy na prawdzie, Kościele i Bogu mogą zaniepokoić. Ich wskazówki są raczej ideologiczne i wymuszają posłuszeństwo. By chronić się przez tymi zagrożeniami otrzymaliśmy od Boga rozum, który stoi na straży Prawdy. Bo prawda istnieje i można ją osiągnąć! Nie bójmy się zatem wiedzy i pytań bezpośrednio z niej wypływających. Nie zostaliśmy zwolnieni przez Pana Boga z szukania prawdy i nie wolno nam myśleć, że skoro tyle o Bogu wiemy, już nic nie można o Nim odkryć. Gdyby tak było, Bóg byłby mniejszy od nas. Taka postawa stronienia od religijnej wiedzy nie tylko nie pozwala nam ze spokojem patrzeć na rozwój świata, ale osłabia także wiarę, nadzieję i miłość – te boskie cnoty, które prowadzą nas ku Bogu.
Na pewno, dziś jesteśmy w lepszej sytuacji niż nasi przodkowie. Oni nie mieli katechizmu ani prawa kościelnego. Ich udziałem było jedynie doświadczenie własnej wiary, że Jezus, ukrzyżowany i zmartwychwstały, jest Zbawicielem i że dał początek wspólnocie Kościoła, by ludzie wierzący nawzajem sobie w niej pomagali. Oni sami jeszcze nie wiedzieli, jakimi słowami ująć to, w co wierzą. Dotknął ich Bóg, który jest tajemnicą. Im bardziej starali się zrozumieć tę tajemnicę, tym bardziej wymykała się im, rodziły się pytania i wątpliwości, było mnóstwo problemów. Nic dziwnego w tym, że powstawały różne opinie i koncepcje, które dyskutowano czasem zawzięcie. Z upływem czasu i doświadczenia, po licznych dyskusjach i sporach, jedne odrzucano, inne przyjmowano. W ten sposób wyłaniała się nauka prawdziwa, a wierność jej nazywano ortodoksją. Nauka, która nie mieściła się w tych ramach nazywano herezją (inaczej heterodoksją – to jedno z nielicznych wyrażeń używanych na co dzień w języku polskim, gdzie hetero nie oznacza dobrze…).
Początkowo „herezja” oznaczała „zabranie czegoś dla siebie”, czy jakieś rzeczy, czy cudzych opinii. W języku chrześcijan pojęcie to zaczęło oznaczać „wybranie dla siebie jakiegoś stanowiska czy poglądu”. To nie musiało oznaczać nic złego. Jednak błąd tkwił w wyrażeniu: „dla siebie”. „Zabranie dla siebie, według własnego rozumu bez konfrontacji z resztą Kościoła”. Spośród różnych opinii na ten lub ów temat wiary, Kościół wybierał jedną, odrzucając inne na podstawie wspólnego doświadczenia wiary. Jeżeli ktoś, pomimo tego” upierał się przy swoim, będąc przekonanym, że wie lepiej, taką oderwaną całości Kościoła osobę nazywano heretykiem.
Należy pamiętać, że w pierwszych latach i wiekach chrześcijaństwa bywały różne opinie na temat Jezusa Chrystusa, zbawienia i Kościoła. Nic dziwnego. Ewangelie nie były precyzyjne w stosowaniu terminologii. Każdy Ewangelista pisząc pod natchnieniem Ducha Świętego miał swoją wizję tego, co chciał przekazać o Chrystusie, każdy akcentował coś innego w nauczaniu wiedząc, że pisze do konkretnych adresatów. Oczywiście sprawa dotyczyła szczegółów, a nie samej idei zbawienia, ale pytań było sporo. Gdyby przyrównać do poszukiwania przejścia przez strumień kiedy szuka kilka osób, każda z nich ma swoje własne kryteria wyboru. Trudzą się, a tylko jedna znajdzie najdogodniejsze dla wszystkich. Tak też było z poszukiwaniami najlepszych sformułowań ujmujących wiarę chrześcijańską. Wielu się trudziło, chodząc po bezdrożach, aż komuś udało znaleźć najlepsze słowo czy wytłumaczenie tak, że ogół przyjął to jako najlepsze rozwiązanie na swoje czasy. Taka nauka stawała się wiodącą. Jeśli ktoś się upierał przy swoim, odrzucając zdanie całego Kościoła, nazywano to herezją. Nie dlatego, że źle szukał, ale dlatego że się upierał, iż lepiej wie niż wszyscy inni. Kiedy jednak już coś zostało ustalone jako obowiązujące, używano pojęcia i argumentacji, które odpowiadały ówczesnym czasom. Rozwijały się nauki, rozwijał się człowiek, rozwijał się Kościół i społeczeństwo, coraz bogatsze doświadczenie sprawiały, że po pewnym czasie należało doprecyzować i rozwinąć rozumienie nauki wiary. W każdych więc czasach trzeba szukać nowych sformułowań i ujęć. Ale tylko wtedy jest właściwy kierunek, gdy jest kontynuacją i rozwojem, a nie negowaniem samej objawionej tajemnicy. Bo Duch Święty nadal działa w Kościele i ciągle wypełnia swoją misję wyrażaną przez Jezusa: „on was wszystkiego nauczy i przypomni wam wszystko co wam powiedziałem” (J 14,26). I tak przez wszystkie pokolenia.
Opieranie się właściwemu rozwojowi nauki Bożej w łonie Kościoła nie jest właściwą postawą, a upór może ocierać się o głoszenie herezji. Dlatego powracanie z sentymentem do tego, o było, z obawy, że zbłądzę, jest raczej wyrazem lenistwa oraz niewiary w asystencję Ducha Świętego w Kościele. Dla ludzi otwartych na powiew Ducha (1 Tes 5, 19-22: „Ducha nie gaście, proroctwa nie lekceważcie! Wszystko badajcie, a co szlachetne – zachowujcie! Unikajcie wszystkiego, co ma choćby pozór zła.”) wyznacznikiem prawdy nie jest to, jak było, ale to, co jest prawdą!
Należy też pamiętać o tym, że po każdej błędnej nauce i herezji, coś zostało, gdyż każda odpowiadała pewnym sposobom rozumowania, które ciągle są obecne. Zauważono to już w starożytności i choć wydawało się, że coś już wiadomo, ciągle ożywały odrzucone poglądy, gdyż po prostu niektórym w głowie się nie mieściło, że coś jest tak, a nie inaczej. A na to po prostu trzeba się zgodzić: „nie może się człowiekowi w głowie zmieścić tajemnica Boga, gdyż musiałbym mieć tę głowę większą od Niego”. Dlatego od III wieku publikowano pisma o herezjach, by przestrzec wierzących przed tym, co po nich pozostało.
Dlatego obok religijnego przeżycia, nabożeństw i znaków wiary, potrzebujemy wiedzy, by oceniać, czy to, co 100 lat temu przybliżało naszych przodków do zbawienia, dziś nie hamuje naszego rozwoju i miłości do Chrystusa, Syna Bożego.
To dlatego Sobór Watykański II (a za nauczaniem soborowym skromny proboszcz z Jastkowa) zachęca do lektury Pisma Świętego (codzienne czytanie), to dlatego Sobór dokonał reformy liturgicznej i zmienił wiele we Mszy św., to dlatego Kościół zmienia przepisy prawa kanonicznego, aby odpowiadać na wyzwania czasów.
Dziś przeżywamy trudne chwile związane z sytuacją światowej pandemii. Kościół także musi się odnaleźć w zmienionych warunkach. Na ten czas nie może zachować wszystkiego, co praktykował w czasach spokoju. Dziś szuka nowych rozwiązań. Dlatego wszelkie postulaty, aby za wszelką cenę (nawet zdrowia i życia wielu ludzi) przywrócić i zachować pewne przyzwyczajenia religijne (na pewno dobre i szlachetne) to nie tylko ocieranie się heretycki upór, ale wręcz o łamanie przykazanie miłości Boga i bliźniego. Nie dziwmy się więc, że biskupi rozumnie i mądrze podporządkowując się władzom państwowym (w dziedzinie życia społecznego, szczególnie w takiej sytuacji kataklizmu, władze państwowe mają pierwszeństw!) odwołują powszechność uczestnictwa w życiu sakramentalnym czy rezygnują z nabożeństw, bo czynią to w imię miłości Boga i człowieka. Jeszcze raz z naciskiem podkreślę, że na te czasy Bóg dał nam pośrednictwo, którego nikt nam nie odbierze i nie zabroni. To Słowa Boże, to Chrystus, który jest Słowem. Codzienna lektura Ewangelii, coraz doskonalsze rozumienia przesłania biblijnego to wezwanie na ten trudny czas. Dzięki temu, nie tylko nic nie stracimy z życia duchowego, ale poddamy się Duchowi Świętemu pod natchnieniem, którego Biblia została napisana, a który w ten sposób rozwinie w nas boskie cnoty wiary, nadziei i miłości.